KOCHAŁEM GÓRNIKA zostałem legendą Ruchu
Za nami największe śląskie derby piłkarskie, a w „Super Expressie” – zabrzańsko-chorzowskie dzieje i emocje Joachima Marxa
Kto zna historię rywalizacji chorzowsko-zabrzańskiej i „uczuć”, jakimi darzą się fani Ruchu i Górnika, doskonale rozumie, że na palcach dwóch rąk można policzyć zawodników mających w CV występy w szeregach obu tych klubów. Joachim Marx (80 l.) został legendą jednego z nich, choć przez wiele lat kibicował... temu drugiemu, mając nadzieję na przywdzianie jego stroju. Był też (i jest do dziś) serdecznym kolegą jednej z ikonicznych postaci wymarzonego klubu.
– Wychowaliśmy się w Sośnicy (dzielnica Gliwic – dop. red.): ja na Brackiej, Włodzimierz Lubański na Sztygarskiej – opowiadał mi Joachim Marx. – W piłkę grywaliśmy na żużlowym placu koło restauracji „Sośniczanka”. Drzewa tam rosnące sprawiały wrażenie, jakby ktoś specjalnie posadził je tak, by tworzyły dwie bramki! Poprzybijaliśmy do nich deski tworzące poprzeczkę i graliśmy godzinami – dodawał.
Marx jest trzy lata starszy od Lubańskiego. – Ci najmłodsi i najmniejsi, jak on, zostawali na koniec – przytaczał zasady towarzyszące wybieraniu podwórkowych drużyn. – Ale od chwili, w której pokazał, co umie, każdy chciał mieć „Włodka” w swoim zespole!
Sośnica graniczy z Zabrzem, a Górnik przyciągał dzieciaki z okolicy. Na treningi co prawda chodziły do dzielnicowego klubu (a potem do GKS-u Gliwice), ale już na mecze ligowe biegały do sąsiedniego miasta. Biegały dosłownie. – Od stadionu dzieliły nas dwa przystanki. Ale czasem brakowało grosików na bilet autobusowy. Więc chodziliśmy na przełaj, torami. Trzeba było naciągać mocno nogi, bo milicja łapała takich delikwentów – zaznaczał Marx.
Tych grosików brakowało też i na mecz, więc „wbicie się” nań wymagało fortelu. – Kupowaliśmy wejściówkę na basen. Jedną. Ktoś wchodził i podawał ją następnemu przez płot. A gdy już wszyscy byli wewnątrz, przełaziliśmy przez dziurę w ogrodzeniu między basenem a stadionem – opowiadał pan Joachim.
Kiedy w wieku 19 lat ze skrzynki domu przy Brackiej wyjął bilet do wojska, wybrał służbę zastępczą w milicyjnej Gwardii Warszawa. Po jej zakończeniu został jeszcze na dwa lata w mundurze. – Ale w 1967 r. wziąłem ślub. Żona nie chciała przeprowadzać się do stolicy, a Gwardia nie chciała mnie zwolnić i zawiesiła na rok! Wróciłem do Sośnicy, zamieszkaliśmy u teściów, Górnik zaproponował treningi. Ćwiczyłem przez kilka tygodni, ale zabrzańscy działacze nie mogli się dogadać z warszawskimi – wspominał Marx.
Wrócił więc na Racławicką i dograł sezon za obietnicę zwolnienia do Górnika. Tyle że… dopadła go żółtaczka, a po jej wyleczeniu zabrzanom „się odwidziało”! Został więc w stolicy na kolejny rok, strzelił 26 goli w 2. lidze. – Gdy skończyły się rozgrywki, przyjechali działacze Ruchu. Od razu zgodziłem się na transfer!
– zdradzał piłkarz. W nowych barwach przyszło mu debiutować przeciwko…
G ór ni kowi!
– Nie wykorzystałem 200-procentowej sytuacji! Potem
Ponad pół wieku temu „Asiu” był jednym z asów Ruchu oraz reprezentacji Polski zawsze mecze z „moim klubem”, w którym nigdy nie zagrałem, były dla mnie specjalne – podkreślał. W historii Ruchu ma ważne miejsce, jako współautor tytu
Joachim Marx (80 l.) – gliwiczanin, były piłkarz m.in. Gwardii Warszawa, Ruchu Chorzów (dwukrotny mistrz kraju i zdobywca PP z „Niebieskimi”) i RC Lens. Reprezentant Polski (23 mecze, 10 goli). Mistrz olimpijski z Monachium w 1972 roku. Od blisko pół wieku mieszka we Francji.
łów mistrzowskich w 1974 i 1975 r. „Kochałem Górnika, zostałem legendą Ruchu” – jak widać, Joachim Marx całkiem śmiało mógłby takimi właśnie słowami podsumować swój piłkarski, obfitujący w sukcesy, życiorys.